Świętokrzyskie to jeden z najpiękniejszych i najatrakcyjniejszych regionów w Polsce. Położenie geograficzne, piękna przyroda i rojące się, w leśnych sanktuariach Świętokrzyskiego Parku Narodowego, czarownice i diabły samo sedno tego idealnego zarówno na długie wakacje, jak i weekendowy relaks miejsca. Szczególnie z dziećmi.
Nie inaczej jest w powiecie starachowickim. I chociaż słynie raczej z przemysłu, to tym razem rzecz w baśni i diabelskich knowaniach. Jeśli lubicie piesze wycieczki, to zapraszamy do wyjątkowego lasu, leżącego w miejscowości Lubienia, na urokliwy teren Obszaru Chronionego Krajobrazu Doliny Kamiennej, do Rezerwatu Rosochacz.. Z nim łączy się pewna legenda.
Od zawsze, przy ważniejszych drogach stawiano karczmy, by zmęczeni drogą wędrowcy mieli gdzie złożyć na noc zmęczone kości lub też napoić zdrożone konie. A skoro konie, to gdzieś koło karczmy musiała stać i kuźnia, nieraz bowiem zdarzało się, że jakąś podkówkę należało naprawić. Były to czasy, kiedy po wiejskich drogach często spacerowały świętokrzyskie diabły. Tak też stało się w Lubieni, w miejscu dzisiejszego rezerwatu. To właśnie tu pomieszkiwał i w szkody chodził diabeł o wdzięcznym imieniu Rosochaty. W wolnych chwilach siadał w koronach drzew i obserwował tak okolicę jak i samą karczmę.
I zdarzyło się kiedyś, że jeden gospodarz z Młynka konia do kuźni na podkucie przyprowadził, zostawił, a sam do karczmy się udał. Na własne zresztą nieszczęście, dodajmy. Chłodno i wietrznie tego dnia było, a zatem gospodarz poprosił karczmarza o coś rozgrzewającego, żeby go w kościach łamać przestało.
Gospodarz sobie nie żałował, a kowal w tym czasie kuł. Tak, niestety, niefortunnie, że palucha sobie przetrącił, a że prosty dość był, to i zaklął siarczyście: Niech to diabli wezmą. Przekleństwa kowala usłyszał Rosochaty, natychmiast się w kuźni zjawił, przygotowane do podkucia gwoździe na diabelskie zamienił i za kowala robotę dokończył. Koń podkuty czekał, a gospodarz zmęczony w gospodzie przysypiał, w końcu jednak siły zebrał i po rumaka poszedł.
I jak poszedł, tak prawie przepadł, bo koń przez samego czarta był prowadzony, ten zaś wiódł go ku rzeczce Świętojance, która do dziś przez Lubienię przepływa. Były tam grzęzawiska głębokie i krzaki gęstwiną straszące, a senny gospodarz, idący za zwierzęciem, nawet nie spostrzegł, że wprost na manowce zmierza. Do momentu, gdy wpadł po pas w bagno.
Krzyczał, prosił i złorzeczył, ale nikt go nie słyszał, tylko śmiech dziwny z każdej strony w uszach mu huczał. W obliczu zbliżającego się końca gospodarz w różaniec uzbrojony modlić się począł i to go uratowało. Usłyszał go, przejeżdżający nieopodal, gajowy, który wracał z Wierzbnika, pomógł i gospodarza do domu odwiózł. Na pamiątkę tego wydarzenia, a także ku przestrodze, tam, gdzie bagna i rozlewiska Świętojanki, dziś rezerwat leśny się znajduje. O wdzięcznej nazwie Rosochacz.
Podobno do dziś czasami, szczególnie wieczorami, można zobaczyć konia o piekielnych podkowach, a ten, kto ucha nadstawi usłyszy stukot kopyt na drewnianych kładkach, wyznaczających za dnia krótki acz ciekawy turystyczny szlak.
Ja zaś ze serdecznie Rosochacz polecam, bo oprócz baśniowej historii, jest okazja spędzić czas na świeżym powietrzu oraz przespacerować się dwukilometrową ścieżką dydaktyczną, Może, oprócz końskich kopyt, usłyszycie również głos jastrzębia gołębiarza, który ma tu swoje gniazdo, a może zobaczycie sokoła wędrownego. Lubi tu odpoczywać, gawędząc ze, skrytym wśród leśnych torfowisk, bocianem czarnym. A nad nimi szumi mieszany i wilgotny bór.
Napisz komentarz
Komentarze